W wyniku naszych dyskusji o kształcie i celach TePeWu wypłynął temat „ideologii”. Ponieważ mamy nieco odmienne zdanie odnośnie użycia tego słowa chciałam otworzyć dyskusję – dorzucić swoją porcję do sałatki. Poniższe przemyślenia są moje własne (w oparciu o informacje i przemyślenia innych oczywiście) i stanowią wkład w wielogłos. Nie reprezentują oficjalnego programu naszej grupy.
Pamiętam jak jakieś 10 lat temu moja ciocia – skądinąd zacna i mądra kobieta – powiedziała, że jest przeciwna wszelkim ideologiom. Wówczas byłam w samym środku działalności anarchistycznej. Trochę się obruszyłam. Zdecydowanie nigdy nie byłam zanurzona w ideologii, ale taka neutralność wtedy brzmiała w moich uszach jak afront. Trochę ideologii jest potrzebne – pomyślałam. Inaczej jesteśmy za bardzo z boku tego co się dzieje na świecie.
Po latach uważam, że moja ciocia miała więcej racji niż ja.
Co to jest ideologia?
Różne osoby rozumieją różne rzeczy przez ideologię. Dlatego czasami trudno się dogadać i między innymi z tego powodu piszę ten tekst.
Jako historyczka zacznę od historii pojęcia.
Oświeceniowi liberałowie wierzyli, że ideologia może być nauką o ideach (na co wskazuje etymologia). Przeciwstawiali ją bezmyślnemu tłumowi. Napoleon, a potem Marks uważali tych liberalnych filozofów za doktrynerów.
W klasycznym marksizmie ideologia była negatywnym określeniem na błędne przekonanie o rzeczywistości, wynikające z systemu opresji, np.: „kobieta powinna zająć się domem, a mężczyzna powinien zarabiać na rodzinę”, „czarny człowiek powinien służyć białemu”, „samolubne zachowania jednostek regulują rynek z korzyścią dla wszystkich” itp.
Z czasem, kiedy po lewej i prawej stronie rozwinęły się systemy totalitarne, a hasła marksizmu okazały się równie ideologiorodne jak dawne hasła kapitalistów czy przywódców religijnych, zaczęto zastanawiać się szerzej nad ideologią.
Znalazłam dwie definicje uznane za współczesne – jedna traktuje ideologię jako nie do końca obiektywny obraz rzeczywistości wyznawany przez daną grupę i wyrażający jej interes. Temu interesowi podporządkowane są prawdy teoretyczne pochodzące z filozofii. W przeciwieństwie do filozofii ideologia nie jest neutralna.
Druga definicja przedstawia ideologię jako próbę „zobiektywizowania ludzkiego umysłu, wymazania wymiarów historycznych” (Markus Gabriel), przez tą obiektywizację coś co pochodzi z rozkminy jakiejś grupy społecznej czy grupy myślicieli, zostaje przedstawione i jest pojmowane jako prawo naturalne. Np. „przyroda opiera się na wiecznej rywalizacji, dlatego ludzkie społeczeństwa też muszą się opierać na rywalizacji”, ale z drugiej strony np. „byt określa świadomość, dlatego baza jest ważniejsze niż nadbudowa”. Są to pewne obserwacje pewnych mechanizmów w przyrodzie czy społeczeństwie, ale tworzenie z nich odwiecznych praw wszechświata jest logicznie nieuprawnione.
Trzeba w coś wierzyć
Człowiek musi w coś wierzyć. Zwykle dla zdrowego funkcjonowania psychicznego potrzebujemy wiary w coś pozytywnego – lepszą przyszłość, dobrego Boga, naturalną zdolność ekosystemów do samoleczenia itp. Wokół tych dobrych myśli łatwo zbudować ideologię.
Powiedziałabym, że istnieje słaba i mocna wiara w ideologię. Słaba jest bardziej nadzieją niż wiarą. Na przykład „mam nadzieję, że ludzie są na tyle mądrzy, że w końcu jakoś dostosujemy się do kryzysu klimatycznego.” Nie ma obiektywnych przesłanek, żeby powiedzieć, że tak rzeczywiście będzie. Nie ma też takich, które by temu całkowicie zaprzeczały. Jednak żeby podjąć jakiekolwiek działania na rzecz lepszego świata muszę zaryzykować taką nadzieję. Ta nadzieja pomaga iść w lepszym kierunku i de facto może stymulować lepszą stronę ludzkiej natury.
Jest też mocna wiara w ideologię, która polega na całkowitym przekonaniu o słuszności i wyższości naszego obrazu świata nad innymi obrazami świata. Sama w sobie stanowi bardzo mocną motywację, nawet jeżeli fakty zaczynają jej zaprzeczać. Jednak może nam zamazywać zdrowy osąd rzeczywistości i dalej prowadzić do próby narzucenia swojej ideologii innym. Skoro ja mam rację, a oni nie mają, to znaczy, że dla ich dobra powinnam/powinienem realizować moje cele wbrew innym.
Horror cynizmu i nijakości
Przerażeni skutkami ideologii ludzie XX wieku często popadali cynizm. Skoro ideologia prowadzi do wojen, morderstw i zniewolenia, to może lepiej w nic nie wierzyć. Próba całkowitego uniknięcia wytworzenia własnego obrazu świata i wzięcia za niego odpowiedzialności powoduje, że musimy się całkowicie odciąć od świata lub bezmyślnie zaakceptować cokolwiek nam narzucą inni. Cynizm często przechodził w konsumeryzm. Rozpad wartości, wspólnych korzeni, znaków i symboli, brak sensu zamienił naszą kulturę w coś co John Vervaeke i wielu innych opisuje jako kulturę czy społeczeństwo zombie. Vervaeke ze swojej strony i Douglas Rushkoff ze swojej wskazują na zombie jako znamienne potwory współczesności. W przeciwieństwie do większości potworów ludzkiej mitologii, nie mają sensu, domu, wspólnoty, celu. Nie mają umysłu, ale są wiecznie głodne mózgów – pożerają zewnętrzną formę, nie zyskując zawartej treści. (przypomniał mi się skecz, w którym gość fizycznie masakruje dysk twardy, żeby odzyskać z niego bitcoiny)
Nie ideologia i nie zombie – więc co?
Mimo mojego zmieniającego się podejścia do słowa „ideologia” zawsze ceniłam sobie anarchizm jako dający możliwość niezależności od innych nurtów lewicowych. Nadal uważam, że jest to platforma, która daje szerokie możliwości działania, nadawania życiu sensu i tworzenia oraz odkrywania celów, bez konieczności wiązania się z ideologią.
Dawniej inspirował mnie postmodernizm, teraz za ciekawszy uważam metamodernizm. Metamodernizm jest w pewnym sensie syntezą modernizmu i postmodernizmu (odwołanie do dialektyki Hegla nie jest przypadkowe). Modernizm był i do dziś silnie podatny na ideologie. Wyśmiewa dawne wierzenia religijne, ale często sam realizuje to co go najbardziej irytuje w religii. Stąd totalitaryzm i zagłada są – jak (moim zdaniem słusznie) zauważył Zygmunt Bauman – nie anomalią nowoczesności, ale jej produktem.
Postmodernizm jest z kolei zbyt cyniczny, zbyt zdystansowany, prowadzi do postrzegania rzeczywistości jako bezsensownej, pozbawionej waloru i smaku – „wszystko wszędzie naraz” (nota bene film jest metamodernistyczną próbą zmierzenia się z postmodernistycznym nihilizmem), co może doprowadzić do rozpaczy lub popadania w konsumpcyjny materializm. Metamodernizm proponuje balansowanie między sprzecznościami, które tworzyły dwa poprzednie nurty. Ostrożne odbudowanie sensu ze świadomością jego kruchości. Metamodernizm próbuje przekroczyć cynizm i sceptycyzm postmodernizmu, jednocześnie zachowując inkluzywność różnych sposobów interpretowania świata.
To oczywiście nie jest jakaś nowa propozycja „izmu”, którą próbuję komukolwiek wcisnąć. Po prostu ten, na razie niszowy i oddolny w świecie intelektualnym ruch, dobrze wyraża stan mojego umysłu. Myślę, że ten nurt ma dobrą formułę na odrzucenie ideologii przy zachowaniu wartości i sensu. W ramach metamodernizmu można znaleźć osoby o bardzo różnych poglądach – od lewicy do prawicy. I może dlatego mi odpowiada, jako szeroka formuła, nie dzieląca według dawno przebrzmiałych i nieadekwatnych podziałów.
Mówiąc inaczej – modernizm, postmodernizm i metamodernizm traktuję raczej jako formuły. W ramach tych formuł mogą być podziały na lewicę i prawicę, konserwatyzm, liberalizm, radykalizm, mogą powstawać idee, idejki i ideologie.
Mam ideologię, i nie zawaham się jej użyć
Moje spojrzenie na ideologię (zapewne z braku odpowiedniej cioci 😉 ) jest całkiem inne – i tu się zapowiada niezła dialektyka. 🙂
Dla mnie pojęcie ideologii jest całkowicie oderwane od jej treści. Moją perspektywę (zwłaszcza w odniesieniu do ideologii politycznych i społecznych) dobrze oddaje minimalistyczna definicja z Wikipedii (https://pl.wikipedia.org/wiki/Ideologia#Ideologia_polityczna).
Na ideologię w moim pojęciu składają się odpowiedzi na trzy pytania.
Można to jeszcze bardziej symbolicznie zapisać, jako S –(D)–> C czyli od startu do celu po jakiejś drodze.
Pod te symbole można podstawić zasadniczo wszystko. Treści ideologii możemy (i uważam, że powinniśmy) oceniać z punktu widzenia moralności, do której się przyznajemy, ale sama ideologia (w proponowanym przez mnie ujęciu) jest jedynie strukturą, której użyteczność leży w uporządkowanym i względnie jednolitym przedstawieniu czyichś refleksji. Pomaga też odsiać najgorszy bełkot.
To, co napisałaś, jest dla mnie w dużej mierze interpretacją konkretnych ideologii – a więc poszczególnych zestawów odpowiedzi na powyższe pytania, oraz opisem, jak ludzie próbowali sobie radzić z dyskomfortem spowodowanym przez nie. Charakterystyczne jest, że nawet definicja względnie bliska mojej,
jest uwarunkowana światopoglądem, który implikuje obiektywność jako stan pożądany i zakłada, że grupy ludzi kierują się interesem grupowym (a więc węższym od ogólnoludzkiego).
Z takim rozumieniem ideologii, nic dziwnego, że nie czuję do niej odrazy. Jesteśmy na co dzień zanurzeni w ideologiach i ignorowanie tego doprowadza do ślepoty na fakt, że to one właśnie definiują dynamikę naszego życia. Abyśmy mogły to życie przedefiniować w zgodzie z naszymi świadomymi dążeniami, potrzebujemy ramy odniesienia – naszej własnej ideologii. Zarówno od określenia jej relacji z innymi, jak i do określenia relacji naszych działań przeszłych, a tymi w przyszłości.
Zdaję sobie sprawę z tego, że na dynamikę mojego życia i życia osób z którymi wchodzę w relację mają wpływ różne czynniki kulturowo-intelektualne oraz bytowe. Przyjmuję też do wiadomości, że pełny obiektywizm nie jest osiągalny. Pewnie należałoby to raczej nazwać otwartością – nie zamykaniem się w swojej skorupie.
Nie mam jednoznacznej odpowiedzi na żadne z twoich pytań, ale zgadzam się, że kompasem powinna być moralność (czy mówiąc ogólnie – optymalny dobrostan nasz i innych). „Bełkot” można odfiltrować na bazie wiedzy i moralności. Chociaż nie zawsze jest to łatwe. W tym przypadku staram się też pamiętać o zasadzie pokory, przytoczonej przez Tysona Yunkaportę „nie jestem większy/a niż…”. To znaczy nawet od kogoś na pierwszy rzut oka głupiego mogę się czegoś dowiedzieć lub nauczyć – prawdziwa praktyka równości.
1. Jak ułożony jest ten świat, w którym żyjemy?
Nie wiem i oczekuję, że przez całe życie będę się dowiadywać czegoś nowego. Mam teorie, które do mnie przemawiają bardziej od innych, ale nie twierdzę, że wiem na pewno. Poza tym staram się patrzeć z różnych perspektyw i współtworzyć na gorąco rzeczywistość.
2. Jaki ułożony byłby świat, który uznajesz za najlepszy?
Nie sądzę, żebym była w stanie w pojedynkę to ustalić. Każdy „najlepszy” świat z mojej perspektywy może być najgorszym z czyjejś innej perspektywy. Najlepszy świat może powstać tylko we współdziałaniu, wychodzącym z życzliwości, otwartości na współpracę i gotowości do pogłębiania mądrości. W tym z gotowości przyjęcia efektu końcowego, który będzie trochę inny niż to co mnie się wydaje najlepsze.
3. Co można (i powinno się) zrobić, aby ten drugi powstał w miejsce tego pierwszego?
Zakładam że współpraca, wyrozumiałość, mądrość są lepszą drogą niż egoizm, narcyzm, zamknięcie w bańce ideowej itp.
Rozumiem potrzebę określenia w jakich ramach działamy, żeby móc to świadomie przeformułować. Tylko ja bym tego nie nazywała ideologią, raczej paradygmatami. Dużo energii w ciągu ostatnich kilku lat poświęciłam świadomie właśnie na to, żeby nie być zanurzoną w ideologii. Moja postawa wynika z przerobienia tematu nie z jego ignorowania.
Dla mnie paradygmat/y brzmi wystarczająco dobrze, o ile sobie określimy do tego jakąś strukturę. Mniej mi brakuje fajnych określeń a bardziej precyzyjnych struktur, wyznaczających przestrzeń w której generatywnie lub ewolucyjnie (są we mnie dwa wilki…) będziemy ten inny świat tworzyć.